Usama, Muhammad, Ammar, Yasser, Kamil, Jarob, Ismail, Aminullah, Ahmed, Muhammad, Mortaza, Abdullah, Mustafa, Abdullah, Mazzin, Hezha, Maria, Mohand, Mahmude, Luay, Abdulkrem, Fazlullah, Sdiga, Ahmed, Youssef, Rafat, Hamid, Zabit, Elham, Omid, Nabas, Ktebalasaf, Zain…
Informatyk, pracownik biurowy, uczeń, matka, przedsiębiorca, pielęgniarz, inżynier budownictwa, student, prawnik, dziennikarz, architekt…
Syria, Irak, Irak, Syria, Afganistan, Afganistan, Afganistan, Afganistan, Afganistan, Iran, Syria, Syria, Irak, Syria, Syria, Syria, Syria, Irak, Syria, Syria, Syria, Afganistan, Afganistan, Kurdystan, Iran, Iran, Irak, Syria, Irak…
Spotkałam ich w Serbii, w styczniu 2016 roku. Uciekali ze świata, który dobrze znali, do tego, jak im się wydawało, lepszego. Byli w drodze od kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu dni. Dużo za to zapłacili.
Nie pojechałam tam tylko po to, żeby fotografować, ale aparat cały czas miałam przy sobie i kiedy tylko mogłam, robiłam zdjęcia. Żeby nie zapomnieć ich twarzy. Ale najpierw trzeba było tym ludziom pomóc, jeśli był jeszcze moment to porozmawiać. I ewentualnie na końcu można było pomyśleć o zdjęciu. Przeważnie się zgadzali, oprócz kobiet – one praktycznie nigdy (chyba, że z dziećmi). Starałam się zapisywać imiona, miasta, strzępki historii, ale nie było kiedy, gdzie, jak. W ciągu tych 5 dni przez to miejsce przeszło od 5 do 10 tysięcy ludzi. I chociaż zetknęłam się tylko z ułamkiem, to fakty się wymieszały, zlały, trudno połączyć twarz z imieniem.
Nie było czasu na ustawianie, cyzelowanie kompozycji, czekanie na lepsze światło. Zresztą, to by było nie na miejscu. Liczyło się tylko to, żeby tych ludzi uwiecznić.