MAMA MOJEGO MĘŻA

Remis. Jeden do jednego. Taki wynik w grze z rakiem. Grze o życie. To drugi przypadek wśród najbliższych w ciągu ostatnich trzech lat. Mój tata ten pojedynek przegrał - zresztą od początku był na straconej pozycji. Teściowa miała więcej szczęścia. A może nie tylko o szczęście tu chodzi, ale o wolę walki i chęć wygrania? I siłę, która pozwoli przetrwać ten szczególny rodzaj samotności - choćby wokół było wielu życzliwych ludzi, to i tak na końcu jest jeden człowiek i jego choroba. Tak to widzę.

Dlatego towarzyszenie mamie mojego męża w tym trudnym momencie jej życia traktowałam raczej jako doraźną pomoc niż działanie o dużym znaczeniu. Po prostu zastępowałam co jakiś czas teścia. Myślę, że zmiana towarzystwa była też w jakiś sposób ożywcza, troszkę co innego się działo, może o czym innym były zwykłe rozmowy, gdzie indziej pojawiał się powód do uśmiechu. A to, że miałam ze sobą aparat i często robiłam zdjęcia, wprowadzało w tę niezbyt wesołą sytuację jakiś jasny element. Było przy nich sporo śmiechu i bardzo duże, pozytywne zaangażowanie mojej teściowej. Gdy wchodziłyśmy razem na jakieś zabiegi czy rehabilitację - to nie zachowywała się, jakby szła na skazanie, tylko od razu mówiła z jakimś rodzajem zadowolenia, że jestem jej synową i będę ją fotografować.

Na pewno to doświadczenie nas do siebie zbliżyło. Pod sam koniec zgodziła się nawet na zdjęcie, które jako jedyne zaplanowałam - fotografię blizny po mastektomii. I poprosiła mnie, żebym zrobiła jej też zdjęcie bez peruki. Chyba na pamiątkę.