O fakcie, że Tata ma raka dowiedzieliśmy się w czerwcu, w dzień Jego 67. urodzin. Były łzy i strach, ale nie przyjęliśmy tej wiadomości jak jednoznacznego wyroku. Nikt z bliskich wcześniej tego nie doświadczył, więc nie wiedzieliśmy co, tak konkretnie, nas czeka. Dowiedzieliśmy się niebawem: guz okazał się nieoperacyjny. Zostały dwa wyjścia - naświetlanie i chemia. Lekarze sami z siebie nie mówili o rokowaniach, a nikt z nas nie miał odwagi zapytać. Pozostało czekać, tak naprawdę nie wiadomo na co.
Zaczęłam Tatę fotografować, żeby jakoś poradzić sobie z tą sytuacją. Jeździłam do Niego prawie codziennie i urządzaliśmy sobie nasze sesje. Od pewnego momentu na zakończenie każdego ze spotkań robiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Było to przypieczętowanie faktu, że jest to nasz czas, tylko nasz.
Tata umarł 20 listopada, nad ranem. Była sobota. Mroźna, ale słoneczna.